W domyśle: nie człowiek, czyli jak społeczność Humans of New York postrzega Bliski Wschód

Mother and daughters in Amman, Jordan. From the Humans of New York web site.

Kobieta i jej córki w jordańskim Ammanie. Ze strony internetowej Humans of New York.

Humans of New York (HONY) jest bez wątpienia moją ulubioną stroną na Facebooku.To raj dla miłośników snucia opowieści, oferujący intymny wgląd w pozornie odległe, codzienne życie mieszkańców jednego z największych miast na świecie. Przeglądanie nowych wpisów jest jak podróż, podczas której pochłaniają mnie kolorowe obrazy, a przeczytane słowa dźwięczą w głowie. Zastanawiam się wówczas, co ja powiedziałabym, gdyby Brandon Stanton, twórca HONY, kiedykolwiek zrobił mi zdjęcie.

Strona HONY i będący jej podwaliną blog istnieją od 2010 i szybko zdobywają miłośników-profil śledzi ponad 139 tysięcy użytkowników Tweetera, a 9 milionów facebookowiczów kliknęło “Lubię to!”. “Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby Stanton natknął się kiedyś w Nowym Jorku na Syryjczyka?”, fantazjujemy czasem z przyjaciółmi. Zważywszy, że każdy post otrzymuje kilkaset tysięcy “polubień”, byłaby to niezła alternatywa dla suchych, bezosobowych medialnych informacji o naszym kraju.

Tydzień temu nasze marzenie się spełniło: Stanton nie tylko sfotografował Syryjczyka, lecz wyruszył w towarzystwie przedstawicieli ONZ w 50-dniową podróż po dziesięciu krajach, tworząc po drodze ludzkie portrety i spisując historie mające szerzyć świadomość Ośmiu Milenijnych Celów Rozwoju.

Portrety irackich uchodźców, którzy zbiegli przed Państwem Islamskim (ISIS), syryjskich uciekinierów spod reżimu Asada oraz jordańskich rodzin i turystów zapełniły stronę Humans of New York. Znajdziemy wśród nich pasterza z Petry, samotną matkę z Ammanu, pucybuta z Shaqlawy, dzieci bawiące się w Dohuk, walczącego z trudnościami studenta z Erbil czy sprzedawcę z obozu dla uchodźców Zaatari. Ich historie pozwalają się przekonać, jak uwikłanie w dziejowy zamęt zbliża do siebie ludzi o zupełnie odmiennych losach. 

Portrety Stantona są, jak zawsze, wnikliwe, osobiste i pobudzające do myślenia, jednak bardziej od zamieszczonych zdjęć skłaniają do refleksji pozostawione pod nimi komentarze. To nie nowość, że przewija się w nich niezrozumienie zawiłości syryjskiego konfliktu, a opowieść o nim jest brutalna i bezosobowa. Zaskakują natomiast pojawiające się codziennie podziękowania za “uczłowieczenie Bliskiego Wschodu”.

Nie chodzi o to, że komentarze są złośliwe, wręcz przeciwnie – większość z nich to uprzejme słowa wypowiedziane w dobrej intencji. Wiem, że mainstreamowe zachodnie media nie stronią od rasizmu i uprzedzeń wobec wyznawców islamu, a opowiadając o skomplikowanej sytuacji społecznej Bliskiego Wschodu, często ograniczają się do stereotypów i pustej retoryki. Nie rozumiem natomiast, jak w epoce cyfrowych mediów mieszkańcy krajów, gdzie panuje wolność słowa, mogą wciąż potrzebować “uczłowieczenia” populacji niewiele mniej licznej od amerykańskiego narodu. 

Jak to możliwe, że w tak różnorodnym i pluralistycznym kraju jak Stany Zjednoczone dopiero medialny trend pozwolił dostrzec ludzkie oblicze innych obywateli świata?  Choć podziwiam otwartość społeczności HONY, nie pojmuję, jak można przejść do porządku dziennego nad stwierdzeniem, że zanim nie powstały zdjęcia Stantona, mieszkańców Bliskiego Wschodu nie uważano za “ludzkich”.

Smutny wniosek nasuwa się sam: być może wszyscy “inni” automatycznie wymagają uczłowieczenia. My, członkowie syryjskiej społeczności od trzech lat starający się, by problemy naszego narodu zostały dostrzeżone w Stanach Zjednoczonych, ciągle słyszymy, że istotne są jedynie historie, z którymi Amerykanie mogą się łatwo utożsamić. Dzięki charakterystycznemu stylowi Stantona opowieści Syryjczyków-i wszystkich borykających się z losem na Bliskim Wschodzie-zyskały na znaczeniu na tyle, by zmieścić się we wciąż zawężającym się spektrum zainteresowań USA.

HONY to nie tylko strona ze zdjęciami Stantona, ale też przestrzeń, gdzie pewna społeczność okazuje sobie wsparcie, śledząc z różnych zakątków świata historie o miłości, bólu, trudach, sukcesach i radościach w Nowym Jorku, a teraz także na Bliskim Wschodzie. Wierzę, że pewnego dnia każdy, niezależnie od narodowości, miejsca zamieszkania, rasy, płci czy zdolności, będzie mógł zaznać tego wsparcia.

Hiba Dlewati jest tłumaczką, researcherką i świeżo upieczoną absolwentką Uniwersytetu w Michigan. Publikowała w “Today's Zaman”, “The Michigan Times”, “Qua Literary Magazine” i “United for a Free Syria”. Śledź jej profil na Twitterze: @Hiba_Dlewati.

Rozpocznij dyskusję

Autorzy, proszę Zaloguj »

Wskazówki

  • Wszystkie komentarze są moderowane. Nie wysyłaj komentarza więcej niż raz, gdyż może to zostać zinterpretowane jako spam.
  • Prosimy, traktuj innych z szacunkiem. Komentarze nieprzywoite, obraźliwe lub atakujące inne osoby nie będą publikowane.